wtorek, 31 maja 2011

Spiekł raka...kto? Ser! Bo połączono go z salsą:)

Zdecydowanie moim numerem jeden jeżeli chodzi o wykorzystanie salsa cruda(patrz poprzedni post-klik) jest zapieczenie jej z serem.

Danko latwe, szybkie, aromatyczne...idealne na małe co nieco albo kolacyjkę kiedy nic się nie chce:)

do tego klasycznie: tortilla
albo mniej klasycznie: jakieś inne pieczywko
i jesteś w niebie.

Składniki:
salsa cruda( lub inna ulubiona przez was salsa)
mozarella( oryginalnie powinno być quesco oaxaca-ser tradycyjnie stosowany do tej potrawy ale raczej u nas go nie uświadczysz)
łyżka posiekanej cebulki

Z proporcjami może być różnie...u nas zwykle na jedną porcję idzie jedna kulka mozarelli i kilka łyżek salsy ale jak ktoś ma mniejsze albo większe wymagania...

dodatkowo: tortilla lub chlebek albo krakersy do podania.

Przygotowanie:

Ser pokroić na grube plastry i ułożyć w małym płaskim naczyniu żaroodpornym.
Salsę nałożyć na ser starając się go dokładnie przykryć(lepiej salsę trochę "odsączyć" bo jeżeli ma więcej płynu to ser nam się utopi a nie zapiecze)
Zapiekać w nagrzanym piekarniku w 220 stopniach aż ser się pięknie roztopi i lekko zrumieni...
Wyjąć, posypać cebulką i podawać z czym dusza zapragnie...
Jedyny warunek: robić to szybko bo ser zastyga i ciężko go będzie nakładać;)


Niestety mam tylko zdjęcie sprzed zapiekania bo byliśmy tak głodni że zapomniałam go sfotografować po!

Przepis znowu odkryty wieki temu w książce:"Z kuchennej półeczki- Kuchnia Meksykańska"-Marlena Spieler

Smacznego!

poniedziałek, 30 maja 2011

Zbrodnia w meksyku-salsa cruda

Ostatnio tak dużo się działo...było tak smutno...głowy nie miałam do żadnych wpisów,akcji i dat.
Aż zorientowałam sie że właśnie niedługo kończy się akcja meksykańska a ja niczego jeszcze w tej sprawie nie zrobiłam.

Uwielbiam kuchnię meksykańską...lubię specyficzny smak świeżej kolendry...ostre papryczki,kukurydziane tortille, limonkę...ach...
A najbardziej podbiły mnie salsy i sosy...nawet zwykły ryż,ziemniaki czy tortilla z towarzystwem dobrej salsy jest jakością samą w sobie...

Przedstawiam jedną a moich ulubionych:

Salsa cruda...


I od razu przyznaję się do popełnienia zbrodni...w oryginalnym przepisie dodaje się do niej kminek..ja zaś kminku organicznie nie cierpię...nigdzie,pod żadną postacią,w żadnych,nawet minimalnych dawkach.
W mojej salsie też więc go nie znajdziecie...zastapiłam go za to kuminem(jako rasowy kuminożerca) i mam nadzieję że nie zabiłam tym czynem meksykańskiego charakteru całości...dla mnie smakuje od zawsze obłędnie.

Składniki:
6 drobno posiekanych pomidorów
ok.100 ml soku pomidorowego
4 ząbki czosnku(posiekane)
1/2 pęczka świeżej kolendry( ja daję mniej,ok.1/4)
3 świeże zielone chilli( kiedy robie dla delikatniejszych podniebień zastępuję zielona papryką ale to nie to samo)
1/2 łyżeczki kminku(mielonego-ja oczywiście zastąpiłam kuminem
4 dymki(posiekane)
sól



przygotowanie:
wymieszać,dosolić,schłodzić...
i tyle:)
Podawać z czym wam przyjdzie ochota...jako dodatek do tortilli...z zapiekanym serem...z tortillowymi chipsami...ziemniakami z wody...mozliwości jest mnóstwo...

Przepis pierwszy raz zobaczyłam w książeczce:"Z kuchennej półeczki- Kuchnia Meksykańska"-Marlena Spieler

Oczywiście dodaję ten przepis do akcji "Hola Mexico"

piątek, 27 maja 2011

17 lat Miłości- psie ciasteczka

Dwa dni temu musiałam uśpić mojego staruszka czterołapa...Był ze mną przez siedemnaście lat...kochałam go...on mnie...przez te wszystkie lata był ważną częścią mojego życia i naszej rodziny...jest mi strasznie smutno.
Część z was mnie zrozumie...część może postuka się w główkę ale nic mnie to nie obchodzi...jest mi smutno...smutniej niż przypuszczałam...



Mój pies( a raczej psina bo to była ona) była smakoszem i bardziej jaroszem niż mięsożercą...ubóstwiała surową marchew, ogórki(surowe i kiszone) kiszona kapustę i cukinie we wszystkich odsłonach...
Robiła maślane oczy na widok banana i winogron...lubiła sama sobie obierać ze skorupki jajka i orzechy...a koło świąt Bożego Narodzenia kiedy w sklepach można było dostać owoce na kompot zawsze dostawała swoją działkę suszonych  gruszek z których zostawał tylko smętny ogonek.

Najbardziej lubiła suszone na kamień bułki(byle nie z makiem) które jadła w bardzo śmieszny sposób, robiąc z nich coraz mniejszą kulkę...

Ale nie była wszystkożerna...co to to nie...nie cierpiała ryżu i indyka...nie przepadała za kurczakiem...

Raz przyprawiła mnie o palpitację kiedy zjadła całą miseczkę sosu czosnkowego( skład: główka czosnku-surowego, oliwa,sól i pieprz....) nie mówiąc już o tym że przez parę dni roztaczała jego dyskretny aromat...jak ja się wtedy wystraszyłam że jej to zaszkodzi...ale nic z tych rzeczy...

 Dlatego dzisiaj chcę zamieścić przepis na psie ciasteczka...w hołdzie i na pamiątkę.


Ciasteczka psie:
wątróbkowe albo tuńczykowe...

składniki:

3 jajka
1/3 szklanki oleju
ok.2 szklanek mąki
1/2 kg surowej wątróbki(zmiksowanej albo przepuszczonej przez maszynkę do mielenia) albo dwie puszki tuńczyka(odsączonego)
można dodać ząbek czosnku ale nie jest to konieczne.

Jajka miksujemy z olejem...
dodajemy albo tuńczyka albo wątróbkę...mieszamy..możemy dodać przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku.
dodajemy dwie (lub więcej) szklanek mąki...ciasto( niezbyt płynne...o konsystencji takiej jak ucierane) wykładamy na blachę i wyrównujemy powierzchnię...można posypać np.zmielonymi orzechami albo słonecznikiem jak pies lubi...moja uwielbiała słonecznik...piec ok 30 minut w 220 stopniach z termoobiegiem...kiedy ciasto będzie upieczone(suchy patyczek) studzimy i wystudzone kroimy na kwadraty...

Przepis dostałam kiedyś od mojej znajomej...więc oficjalnego źródła nie znam...ona zresztą też nie...

Przepis został...naszych psów już nie ma...ale nic to...może przydadzą się następnym:)

sobota, 21 maja 2011

Zrobić ale się nie zarobić( na śmierć)- ciasto francuskie plus tapenada

Upał odbiera mi wszelki entuzjazm...bardzo źle znoszę wysoką temperaturę i patrzę wilkiem na szczęśliwców z lubością prażących się w słońcu.
Ja moczę włosy i zakładam na nie dla niepoznaki kolorowe chustki...
Noszę w torebce dużą wodę do picia i małą do polewania reszty...
Nie mogę jeździć komunikacją bo po trzech przystankach jest już mi niedobrze z gorąca...

I ja się pytam...za jakie grzechy?

A tu czasem trzeba coś zrobić do jedzenia żeby i efektownie było i smacznie...

Na szczęście można kupić dobre gotowe ciasto francuskie...
I można też dostać dobrej jakości pesto i tapenady...a jak się to ma to już niewiele trzeba żeby w krótkim czasie zrobić świetne małe  trójkąciki z ciasta francuskiego.
Takie jakie lubię i ja i moi znajomi.


Normalnie pewnie sama bym zrobiła wszelkie dodatki ale nie w tą pogodę...trzeba mi to wybaczyć.

Taka już niedorobiona jestem jeżeli chodzi o termoregulację i tylko się cieszę że nie urodziłam się w tropikach...
Za to moja współlokatorka afrykanka jest wniebowzięta...taaa...
Ale wróćmy do jedzenia.

Była potrzeba dobrych przystawek/przekąsek w wielkiej ilości na rodzinną uroczystość.
Fart sprawił że niedawno robiłam podobne na spotkanie znajomych i bardzo się spodobały...

Na komunię zrobiłam je w czterech wersjach smakowych:
z bazyliowym pesto
z pesto rosso( z suszonych pomidorów)
z czarną tapenadą( z czarnych oliwek)
z zieloną tapenadą ( z zielonych oliwek)

Potrzebne będą:

Opakowanie ciasta francuskiego.
Któraś z wymienionych past do wyboru
Starty żółty ser( ja użyłam goudy i zamojskiego wędzonego ale to też tylko kwestia osobistych preferencji)

Ciasto francuskie odrobinę rozmrażamy...płaty smarujemy pastą i posypujemy drobno startym żółtym serem.



Kroimy na trójkąciki i pieczemy w 200 stopniach w nagrzanym piekarniku ok.10-15 minut...

Koniec...i to jest piękne:) prawie tak samo piękne jak to że są wyborne w smaku oraz to że dają tyle pola do popisu.
.
Np. poprzednio posmarowałam je sosem ze śmietany,musztardy i czosnku i posypałam suszonym tymiankiem.




 Smacznego!!!

niedziela, 15 maja 2011

Słoneczna sałatka:)

Za oknem pochmurno...ja też jeszcze nie za bardzo w formie żeby gotować coś nowego ale za to już na tyle żeby może wrzucic cosik z zaległych przepisów:)

Aby poprawić sobie nastrój proponuję wbrew aurze słoneczną sałatkę.



Nie wiem jak wy ale ja uwielbiam sałatki makaronowe. Są łatwe do zrobienia,sycące,kolorowe i świetne jako wyjście awaryjne kiedy barkuje nam czasu na obiad albo wpadają niezapowiedziani kumple:)
Po prostu mały ideał.

Bardzo lubię też ryż,kasze i makaron gotowany w kurkumie.
Kurkuma jest niesamowitym dodatkiem który uwielbiam ze względu na smak,kolor jaki daje i niezwykle dobroczynne  działanie: tonizujące,przeciwzapalne i antyoksydacyjne.

Składniki:
słoneczny makaron:
Dobrej jakości, raczej drobny makaron(1/2 opakowania).
łyżka kurkumy
sól

Dodatki do sałatki:
1/2 pęczka koperku
cebula( najlepiej dymka(2 sztuki) albo szalotka(3 sztuki))
duży ogórek
oliwki(garstka)

sos:
oliwa
musztarda
ocet(najlepiej balsamiczny) albo sok z cytryny
otarta skórka cytrynowa z połowy cytryny
sól i pieprz

przygotowanie:
makaron gotujemy al dente w wodzie z solą i kurkumą.
koperek siekamy, oliwki kroimy na plasterki,ogórek w małą kostkę lub ćwierćplasterki,cebulę w drobną kostkę.
Przestudzony makaron mieszamy z dodatkami.

Robimy sos:
oliwę,musztardę,ocet lub sok z cytryny dokładnie mieszamy...dodajemy skórkę z cytryny i przyprawiamy...
makaron mieszamy z sosem..ewentualnie coś doprawiamy(ja zwykle dodaję jeszcze czosnku lub musztardy bo lubię zdecydowane smaki) i odstawiamy całość do "przegryzienia"(no chyba że nie ma na to czasu...też ujdzie:))



Najlepiej ją jeść na tarasie w promieniach prawdziwego słońca ale jeśli pogoda nie jest łaskawa to i sama sałatka może poprawi nam humor:)

Smacznego!

środa, 11 maja 2011

Choroba nie wybiera...

Znaczy nie wybiera dokładnie...tylko przypadkowo...przypadkowo mnie...dlatego na razie nici z nowych postów...muszę się wykurować..a potem poszaleję w kuchni:)

niedziela, 8 maja 2011

Bananowy song czyli tort serowy z bananem.

Ponieważ to były moje "przterminowane" obchody urodzin chciałam żeby na stole znalazło się coś co chociaż przypomina tort...ale z drugiej strony nie przepadam za kremami tortowymi za to kocham serniki...

Byłam też trochę oszołomiona powrotem do pracy po ponad trzech miesiącach więc tym razem poszłam na łatwiznę i kupiłam blaty tortowe...ale myślę że można je zastąpić dobrym domowym biszkoptem przekrojonym na trzy części:)
W dodatku miałam straszną ochotę na banany i postanowiłam wszystkie moje zachcianki połączyć w jednym wyrobie:)


Powstało coś co wygląda jak tort a smakuje trochę jak tort a trochę jak bananowy sernik na zimno...i jest pyszne...naprawdę...nie został ani okruszek:)


Składniki:

Blaty tortowe(trzy biszkoptowe krążki)
poncz do nasączenia-mocna herbata z dodatkiem cynamonu.

Krem:
1/2kg trzykrotnie mielonego twarogu
 4 duże banany
2 łyżeczki żelatyny albo agaru(ja użyłam agaru)
pół szklanki cukru pudru

dodatkowo:  mielony cynamon i płatki migdałów.

Wykonanie:
Banany zmioksować. Dodać do twarogu i dokładnie wymieszać(można zmiksować na małych obrotach) dodając stopniowo cukier puder.
Żelatynę lub agar rozpuścić w 1/2 szklanki gorącej wody i kiedy trochę przestygnie dodać do niego 2-3 łyżki masy serowej...dokładnie wymieszać.
Potem całość dodać do reszty sera z bananami i jeszcze raz dokładnie wymieszać albo zmiksować na niskich obrotach.(wiem, dużo tego mieszania ale to tylko wydaje się skomplikowane)
i tyle...zostawić żeby zaczęło tężeć.

W tym czasie nasączyć blaty biszkoptowe cynamonową herbatą.

Kiedy krem zacznie sie zsiadać przełożyć nim blaty i posmarować wierzch tortu...całość posypać płatkami migdałowymi i sporą ilością mielonego cynamonu...wstawić na noc do lodówki...

I tyle:)

Ciasto jest mało słodkie..serowe z wyraźnie wyczuwalnym smakiem banana i cynamonu...
Polecam tym którzy nie lubią przesłodzonych deserów:)


sobota, 7 maja 2011

Słońce,słońce: krakersy serowe

Dzisiaj odbyło się u mnie spotkanie pod sztandarem moich mocno już "przterminowanych" urodzin.Urodziłam się w takim terminie że ni przypiął ni wypiął...pomiędzy wielkanocą a  długim weekendem i zawsze muszę urządzać je albo wcześniej albo później...no ale taki los...Co nie zmienia faktu że było dzisiaj baaardzo miło:)
I bardzo dziękuje wszystkim którzy byli,mam nadzieję nie ostatni raz,moimi gośćmi:)

Ponieważ spotkanie było skromne i w niewielkim gronie zrobiłam tylko kilka rzeczy:

Tort bananowo-serowy.
Krakersy serowe-listki
Słoneczna sałatka makaronowa

A do picia: herbata kardamonowa i kawa wg.pięciu przemian.

Na wszystko zamieszczę przepisy:)

A zaczynam od krakersów:


Przepis(oryginał) pochodzi stąd:(klik)
I jest fantastyczny:) W momencie kiedy spróbowałam pierwszego wiedziałam że będę je powtarzać i powtarzać ciągle w nowych wariacjach ale z radością:)
Ja oczywiście trochę zmieniłam przepis ale zmiany są niewielkie.


Składniki(moja wersja):

100g masła(zimnego)
150g mąki pszennej
łyżeczka soli
pieprz ziołowy(szczypta)
czubata łyżka dobrego jakościowo curry
200g aromatycznego żółtego sera startego na b. małych oczkach

Przygotowanie:
Suche składniki i ser wymieszałam. Dodałam posiekane masło...roztarłam jak na kruszonkę po czy zagniotłam miękkie,elastyczne ciasto.
Wstawiłam na godzinę do lodówki(nie było tego w oryginale) po czym cienko rozwałkowałam i foremką wycinałam zgrabne ciasteczka.
Układałam je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piekłam w piekarniku z termoobiegiem nagrzanym do 175 stopni ok.10-15 minut( tak naprawdę patrzyłam czy krakersiki już nabrały "pęcherzy" i się leciutko zrumieniły...wg. mnie trwało to własnie ok.12 minut)

I TO WSZYSTKO!
Proste,prawda?:)))


Smacznego!

piątek, 6 maja 2011

Pożegnanie wolności-kardamonowe ślimaczki z kajmakiem i migdałami

Na ostatni dzień mojego wolnego postanowiłam przygotować coś słodkiego i pysznego.
A wolnego(z musu) miałam ponad trzy miesiące. Nie zmienia to jednak faktu że gdy myślę o powrocie do pracy przechodzi mnie dreszcz. Nie dlatego że jej nie lubię...ale dlatego że lękam się trochę trudu przyzwyczajania znowu do wstawania o piątej rano...atmosfery laboratorium i po prostu tego że odzwyczaiłam się od tak małej ilości czasu wolnego:)
Aby dodać sobie ducha zrobiłam słodkie ślimaczki.


Oczywiście znikły bardzo szybko...niekoniecznie tylko za moim udziałem.
Ale dwa ocaliłam na pierwsze śniadanie do pracy:)

Składniki:
Na ciasto drożdżowe: 1/2kg mąki
opakowanie drożdży instant
3/4 szkl.mleka
1/2 kostki masła
sól
trochę cukru

Dodatkowo:
masa kajmakowa
płatki migdałów
kardamon

Przygotowanie:

Suche składniki na ciasto polączyć.
Mleko z masłem rozpuścić i przestudzić żeby były letnie(drodżdże wszak żywe są)...
Dodać do suchych składników i zagnieść( tu uwaga, można albo dodawać stopniowo mleko z masłem albo mieć zapas mąki na podorędziu ponieważ mimo tej samej ilości składników często mąka "wchłania" mniej lub więcej płynu...mnie się to zdarza notorycznie...konsystencja ciasta powinna być miekka i elastyczna ale nie maziasta)
Odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na minimum godzinę aż podwoi swoją objętość...

Następnie rozwałkować ciasto na prostokąt o gubości ok.1-2 cm..posmarować masą kajmakową...posypać świeżo zmielonym kardamonem( można pominąć ale według mnie daje taki arabski "smaczek' który uwielbiam) i posypać od serca płatkami migdałowymi.

Zwinąć od dłuższego boku w roladkę i kroić grube plastry.
Plastry układać koło siebie w natłuszczonej formie...odstawić na chwilę do lekkiego wyrośnięcia.

Piec ok.20 minut w piekarniku z termoobiegiem w 180 stopniach(jeżeli jes nie rozgrzany to troche dłużej) aż się zrumienią.

Zostawic do całkowitego wystygnięcia(co będzie trudne) bo na zimno zdecydowanie lepiej się kroją i odrywają(jeżeli uzywacie formy z powłoka teflonową róbcie to tylko drewnianym albo silikonowym nożem!)



SMACZNEGO!!!

czwartek, 5 maja 2011

Pomarańczowy optymizm: kurkumowa marchewka z natką

Nie lubię marchewki z zupy...nie lubię duszonej,smutnej z groszkiem...ale tak poza tym to kocham marchew!!!
Kiedyś myślałam że to niemożliwe zapałać miłością do czegoś co było koszmarem szkolnej stołówki i obiadów u cioci...ale okazało się że po prostu każdy musi znaleźć na nią swój sposób.
Pokażę wam mój ulubiony..a nuż okaże sie że jest także wasz?


Biorę ładną marchewke,obieram i kroję na cienkie plasterki( nie wiem czemu ale w plasterkach jest najlepsza).
Potem jedną cebulke i ciacham na półkrążki...i pęczek natki...ciach,ciach...drobniutko...
Cebulkę podsmażam delikatnie...wrzucam do niej marchewkę i podsmażam ok.dwóch minut.
Potem dodaję łyżeczkę kurkumy(można mniej bo jest wyraźna w smaku)...szczyptę kuminu i soli...zalewam odrobiną wody i duszę pod przykryciem aż marchewka zmięknie.
Czasem muszę dodać jeszcze trochę wody,czasem nie...zależy od aury.
Jak już wszystko będzie miekkie wrzucam natkę, mieszam i chwilke(naprawdę chwilkę) podgrzewam jeszcze na ogniu...posypuję świeżo zmielonym pieprzem...i tyle...dla mnie: najlepsza:)))


Smacznego!
A wy macie jakies sposoby na marchewkę?

środa, 4 maja 2011

Dziś na obiad były...pieluszki.

I to wcale nie jest żart:)
Tak nazywają się kluski z mąki gryczanej...podobne trochę do naszch łazanek a występujące w kuchni kresowej.
To kolejny przepis z książki Małgorzaty Caprari " Kuchnia Kresowa" który mnie uwiódł od razu.


Szczęśliwie miałam w domu mąkę gryczaną( można też zmielić po prostu kaszę gryczaną w młynku do kawy) więc wzięłam się szybko do roboty:)

I tu miłe niespodzianki...ciasto zagniata się łatwo i przyjemnie.
Również dobrze się rozwałkowuje.
Ma też małe wady: trzeba mocno podsypywać mąką w czasie wałkowania ponieważ łatwo sie przykleja(lepiej oprószyć też nią wałek). Nie można rozwałkowywać baaardzo cienko bo jest kruche i po prostu za cienkie się łamie...nie przypomina w tym ciasta do pierogów albo na makaron, co to to nie:)
Ale poza tym...prościzna:)

Składniki:
2 szklanki mąki gryczanej
jedno jajko
odrobina soli
3/4 szklanki mleka

Wszystko zagniatamy...rozwałkowujemy jak na makaron i kroimy: wg.książki w romby...ja jak widać zastosowałam inny kształt:)
Pieluszki trzeba zostawić tak jak domowy makaron żeby przeschły i ugotować we wrzącej wodzie z dodatkiem soli.
 Warto dodać trochę oleju żeby się nie lepiły:)
Ja gotowałam chyba ze dwie minuty od wypłynięcia ale podejrzewam że to zależy od wielkości i grubości kluseczek.


W książce poleca się je jeść okraszone masłem lub słoniną...ja na obiad zjadłam je z moją ulubioną duszoną marchewką(przepis niedługo)  i były świetne a te co zostały zapiekłam na kolację z białym serem,odrobiną masła i przyprawami(pieprz i słodka papryka w proszku) i muszę powiedzieć że były cudne.

Generalnie polecam!
Mają lekki orzechowo-gryczany smak i zapach i są po prostu dobre.
Smacznego!

wtorek, 3 maja 2011

Kresy:Chłodnik pohorański na bazie szczawiu

Wprawdzie pogoda jeszcze nie sprzyja ale przecież jesteśmy optymistami więc pora przygotować się na gorącą porę:)

W mnogości rzeczy które kupiłam były też dwa pęczki szczawiu...podobały mi się bardzo ale powiem szczerze że kupując je nie miałam na nie pomysłu...ale powiedziałam sobie że najwyżej przyjdzie mi zrobić normalną szczawiową.


Na szczęście parę dni temu, na urodziny, dostałam książkę o kuchni kresowej.
Na początku nie byłam szalenie zachwycona...bez obrazków...mała...ale jak wieczorem do niej usiadłam to skończylam ją wertować po północy.
I to skończyłam całkowicie zauroczona.
A jeszcze lepsze było to że jednym z pierwszych przepisów jaki  wpadł mi w oko był przepis na chłodnik pohorański na bazie...SZCZAWIU oczywiście:)




I wyszedł obłędnie dobry!
Jeden z lepszych chłodników jaki jadłam. a jadłam ich trochę. Lekko kwaskowy, z kremową nutką.Z orzeźwiającym posmakiem ogórka.

Zdecydowanie polecam.

Przepis pochodzi z: "Kuchnia Kresowa" Małgorzata Caprari.

Składniki:

1kg szczawiu
2 świeże ogórki
8 szklanek wody
3 jajka ugotowane na twardo
garść szczypiorku(duża)
szklanka śmietany
sól

Ja zrobiłam z połowy składników i dodałam stosunkowo trochę mniej wody bo lubię gęste zupy.
Dodatkowo dodałam  świeżo zmielony pieprz.

Przygotowanie:

Szczaw przebrać, wypłukać,posiekać i ugotować w osolonej wodzie.Ostudzić.
Ogórki zetrzeć na tarce i wrzucić do zupy. Posiekać szczypiorek. Posiekać jajko.
Chłodnik zabielić śmietaną i do każdej porcji dodać po łyżce szczypiorku i łyżce posiekanego jajka.
Doprawić pieprzem.
Przyznam od razu że szczypiorek wrzuciłam cały do zupy i wymieszalam. Tylko pieprz i jajko dawałam do każdej porcji.

To na pewno nie jest ostatnia potrawa z kresów jaka mam w planach...

SMACZNEGO!

poniedziałek, 2 maja 2011

Zielono mi: galaretka ogórkowo-koperkowa

Już jakiś czas nosiłam się żeby zrobić tę galaretkę.
Zobaczyłam ją w kwietniowej "Kuchni" i tak bardzo spodobał mi się jej optymistyczny,zielony kolor że wiedziałam iż przyjdzie na nią czas.

Przyszedł.



Galaretka nie rozczarowuje smakiem ale też nie jest wyjątkowa.
Bardzo orzeźwiajaca..."czysta" w smaku.
Raczej jako przystawka albo takie maleństwo "pomiędzy" dla oczyszczenia smaku.
Następnym razem( bo będzie nastepny..jest bardzo dekoracyjna i w sumie myślę że całkiem udana) lekko jednak zmodyfikuję przepis podstawowy.

Już teraz zrobiłam ją w dwóch wersjach. Pierwsza jest oryginalna a do drugiej dodałam trochę kwaśnej śmietany.
Moim skromnym zdaniem z kwaśną śmietaną jest lepsza.

Robiłam ją też na agarze bo nie używam żelatyny.Długo musiałam się do niego przekonywać bo mam małą traumę ze studiów...ciągle kojarzył mi sie z podłożem hodowlanym np. dla bakterii ale koniec końców jakoś to przezwyciężyłam.
 Agar ma tę właściwość że znacznie szybciej zastyga, już w temp. ok.40 stopni tworzy żel.
W smaku obojętny...polecam chociaż nie jest tak  tani jak zwykła żelatyna.



Składniki:
1,5 szklanki obranych,oczyszczonych z pestek i pokrojonych ogórków
1/3 szklanki posiekanej zielonej papryki
2 cebule dymki( dla mnie za dużo,następnym razem użyję jednej)
2 łyżki posiekanego koperku( dałam nieco więcej)
1 ząbek czosnku
3 łyżki octu , w przepisie podają że najlepszy jest estragonowy
I: albo 3 łyżeczki żelatyny albo 3 łyżeczki agaru.(W przepisie podają 7g żelatyny)
1,5 szklanki wody
sól,pieprz

przygotowanie:

Ogórki,paprykę,dymkę,czosnek i koperek miksujemy.Dodajemy ocet.Przyprawiamy.
Rozpuszczmy żelatynę w gorącej wodzie(albo agar,tak jak ja)
Mieszamy z masą ogórkową i dokładnie(!) mieszamy.
UWAGA: Jeżeli używasz agaru lepiej żeby masa ogórkowa nie była bardzo zimna...agar szybciej się zestala.
Rozlewamy do szklaneczek i zostawiamy do zastygnięcia




Jeżeli chodzi o moje modyfikacje które planuję wprowadzić następnym razem to:
Albo dodam sok z cytryny i odrobinę startej skórki zamias octu...
Albo dodam mniej octu ale za to więcej śmietany i pieprzu...
Czyli albo pójdę w jeszcze większą świeżość całości albo w lekko kremowy smak.

Zdecydowanie też podam ją w mniejszych szklaneczkach, tak żeby była tylko na kilka "kęsów".




Miłego eksperymentowania!

niedziela, 1 maja 2011

Botwinkowe szaleństwo- tarta mega wiosenna

Patrzyła na mnie ze straganu i mówiła: weź mnie! mnie! Nooo!

No to wzięłam...i zrobiłam...tartę botwinkową...a właściwie wiosenną bo oprócz niej znalazł się tam młodziutki szczypiorek, rzodkiewki, koperek i natka...prawdziwe zielone szaleństwo:)



Składniki:

kruche ciasto:
1/2 kg mąki
dwa żółtka+białko
2/3 kostki zimnego pokrojonego masła
szczypta soli
ew.odrobina lodowatej wody

Nadzienie:
pęczek botwinki
Po pół pęczka szczypiorku i koperku
parę rzodkiewek
trochę natki
jajko
śmietana 18%(pół kubka)
oliwa
sól,pieprz do smaku

Składniki na ciasto(oprócz białka) szybko zagniatamy aż do uzyskania konsystencji wilgotnej kruszonki( można calkowicie ale uważam że nie jest to potrzebne) i wkładamy do lodówki na godzinę.
Botwinkę myjemy, siekamy i dusimy na odrobinie oliwy.
Zestawiamy z ognia, dodajemy posiekany koperek,natkę i szczypiorek i pokrojone drobno rzodkiewki.
Doprawiamy wedle uznania:)

Formę na tartę smarujemy masłem i wysypujemy bułką tartą. Schłodzonym ciastem wylepiamy dno i brzegi.Zostawiamy trochę ciasta na kruszonkę.
Nakłuwamy dokładnie widelcem i pieczemy w piekarniku z termoobiegiem nagrzanym do 200 stopni aż się miło zrumieni.
Ja żeby mieć pewność że nie zrobią mi się purchle kładę na wierzch papier do pieczenia i obciążam całość suszoną fasolą albo grochem.
Mam taki specjalny, wielokrotnego użytku;)

Podpieczony spód smarujemy zostawionym białkiem i chwilkę zapiekamy.

Farsz wykładamy na spód z kruchego ciasta, zalewamy jajkiem wymieszanym ze śmietaną( można jeszcze doprawić np. pieprzem) i posypujemy odłożoną kruszonką.
Pieczemy jeszcze ok.15-20 minut:) Kruszonka powinna się przyrumienić a farsz zescalić.

Ciasto było tak dobre że poszło bardzo szybko:) a osób do degustacji nie było wcale tak dużo.
Ledwo zdążyłam sfotografować przekrojoną tartę:D


Smacznego!